do kolejnego spotkania mnóstwo czasu.
akurat tyle, by opowiedzieć wam kolejną historię. dykteryjkę taką sprzedażową o nonszalancji w sprzedaży, której bardzo nie lubię. o nonszalancji w wykonywaniu swojej pracy i następstwach takowej, o tym jak pewien profesjonalny sprzedawca sprawił, że ojciec zawiódł syna. historię o odpowiedzialnym wykonywaniu swojej pracy, o niefrasobliwości, w następstwie o kłamstwie, które powinno zakończyć się nie tylko utratą premii. historię o tym jak mimo pewności siebie, pracy sprzedawcy nie należy wykonywać.
poznałem go niedawno, na jakimś spotkaniu firmowym. potem razem coś robiliśmy, a wspólna robota jak wiecie, jak mało co, ludzi do siebie zbliża. my też się do siebie trochę zbliżyliśmy, tak na odległość długości wyciągniętej przed siebie ręki. wystarczy. pogadać już się dało, to gadaliśmy, o tym i o tamtym.
pewnego dnia, już pod wieczór zapytałem go:
- czy jest coś na co dobry sprzedawca powinienem uważać?
zastanowił się chwilę i powiedział:
- jest, jest, do dzisiaj o tym pamiętam.
- a co to jest powiesz, bo widzę, że zęby zacisnąłeś?
- pewnie, że powiem. moim zdaniem jak się z ludźmi pracuje, na przykład wiesz, sprzedajesz coś komuś, to cały czas czujny powinieneś być.
- jak czujny?
- najbardziej na świecie, wiesz, zwłaszcza w sprzedaży. uszy, oczy, nos na wszystko powinny zwracać uwagę.
- a po co?
- a po to stary by kogoś nie urazić, nie obrazić lub nie zawieść.
- jak nie zawieść?
- no tak normalnie, jak to niektórzy mówią tak “po ludzku”.
- jak po ludzku?
- no na przykład tak, by kogoś przy dziecku nie zawieść.
- ok, ok a możesz trochę jaśniej?
- dobra mogę. 2 może 3 miesiące temu samochód chciałem nowy kupić, wciąż chcę, tylko zapał teraz nie ten.
- a co się stało?
- sytuacja niby normalna, bach na stronę wchodzę, konfigurację sprawdzam, maila wysyłam, że się umówić chcę. nic nowego, normalka. strony uszu, oczu i nosa nie mają, a szkoda. po 2-3 dniach najpierw ankieta przychodzi, czy z obsługi zadowolony jestem. zdziwiony, sam sobie zadaję pytanie: z jakiej obsługi, do niczego jeszcze nie doszło?
- po mailu od razu ankietę dostałeś?
- no tak, chyba sam siebie powinienem ocenić, ale dobra - myślę sobie, dam im szansę, bryka fajna, może im się algorytmy pokłóciły, przecież się zdarza.
- algorytmy im się pokłóciły, fajne. mogę pożyczyć?
- bierz to od kumpla z IT. mówił mi, że tak biznesowi mówią. jak coś nie działa to mówią, że wojna algorytmów się rozpętała i do coacha algorytmów trzeba je wysłać.
- ok, mów i co dalej?
- jak to co, kolejne trzy dni odczekałem i grzecznie zadzwoniłem. miła pani z panem mnie połączyła. a ten, o ten jaki miły był, jak zawsze na początku kupowania, o wszystko zapytał, wypytał i na spotkanie się ze mną umówił, w sobotę o 11.00. powiedziałem mu, wiesz, że to ważne, że z całą rodziną przyjadę, że syn samochody kocha, interesuje się nimi i będzie to dla niego nie lada gratka. czułem, że w dobre recę trafiłem.
- a trafiłeś?
- zaraz, zaraz, cierpliwości trochę. do domu wieczorem dojechałem i rodzince mówię, że samochód nowy jedziemy oglądać. wszyscy się ucieszyli, a syn to na kolana się wdrapał i pytać zaczął: a gdzie, a wóz jaki i kiedy jedziemy, czy teraz?
ważne to dla mnie było, wiesz to czterolatek jest i z tatą teraz to szorstką miłość ma. trochę w jego oczach urosłem. powiedziałem mu, że w sobotę jedziemy i że to to Volkswagen będzie. wszystkie marki zna. zapytał jeszcze, czy to garbus będzie?
odpowiedziałem, że zobaczy, ucieszył się. ja też się ucieszyłem.
- i co?
- i pojechaliśmy, już od wejścia kiszką zapachniało.
- jak to?
- a no tak, mówię, że umówiony jestem, a pani w recepcji zdziwiona. ja też zdziwiony, bo potwierdzałem. ona zdziwiona, ja zdziwiony, a potwierdzenia mnie w sprzedaży nauczono. po chwili konsternacji jakiś gość rękę podniósł i powiedział, że to do niego. powiedział, że klienta ma i żebyśmy poczekali. nawet się nie podniósł. rozumiem, sam sprzedawcą jestem. w ferworze pracy i tak można. tylko ferworu nie było.
- a jak było?
- stary tam nikogo nie było. tylko on miał klienta, a reszta sobotnia sjesta - jakby Kydryńskiego na hamakach słuchali, no nikt się nami nie zainteresował. i wiesz co jeszcze, jak obok Nas z tymi klientami przechodził to ze mną to się przywitał, ale z moją żoną już nie. no zjeżył mnie gość, ale mówię: poczekamy. niełatwo się z dziećmi wybrać.
i co?
i nic stary, nasz sprzedawca zniknął. mój syn wciąż o samochód pytał i kiedy, i kiedy, a ja odpowiadałem, że za chwilę. nikt inny też nie podszedł, bo zwyczaj taki tam podobno mają, że umówionym zajmuję się ten, kto się umówił. i poczekaliśmy tak ponad godzinę. i tak długo.
- no wiesz, nieźle.
- nieźle, nieźle, synowi wytłumaczyłem, że następnym razem przyjedziemy. przykro mu bardzo było. łzy mu się w oczach pojawiały, a wiesz jednak, co było najlepsze, taki sprzedażowy deserek?
- co?
- że ten gość tupet miał. zadzwonił do mnie w poniedziałek z pytaniem, kiedy znowu umówić się możemy.
- a co Ci powiedział?
- że przeprasza, że kocioł miał i że pełno klientów było.
- zaraz, zaraz jaki kocioł, mówiłeś, że tam pusto było i sjesta była.
- była, więc powiedziałem mu, że kłamie, że ja tam byłem i że żadnego kotła tam nie widziałem.
- i co?
- chyba zrozumiał, mam nadzieję.
z dedykacją dla wszystkich sprzedawców. profesjonalnych sprzedawców.
Comments