top of page

Zamek, Okno i Czerwony Guzik


w moim życiu, tak jak i w waszym zapewne, coś ważnego zazwyczaj zaczyna się od normalnych słów. tym razem było tak samo. wszystko zaczęło się od normalnego słowa: button, po polsku przycisk.


by móc wrócić do tego wydarzenia jeszcze raz „zatonę w bezsensownej plątaninie, której na imię Historii, wkroczę do zastygłych i niemych sal, gdzie szelest z kartki wydaję się wystrzałem z armaty” (Oriana Fallaci „Kapelusz cały w czereśniach”).


historia, którą wam opowiem zaczęła się ot tak, po prostu od okna. normalnego biurowego okna, a nawet tafli szkła, przy której prawie codziennie w ciągu ostatnich czterech lat zaczynałem dzień. przynajmniej przez połowę tego czasu, patrzyłem na nie pośpiesznie, ukradkiem. w istocie w ogóle nie dostrzegałem tam okna, a co gorsze nie dostrzegałem tego, co działo się poza nim. widziałem i patrzyłem tylko na ludzi i wydarzenia z wewnątrz „ZAMKU”. ten zamek, czego nietrudno się nie domyślić absorbował i pociągał mnie. ciekawił mnie tylko świat wewnątrz, ten na zewnątrz tylko w relacji do tego pierwszego. i w takiej relacji trwałem, nie zmieniałem tego i żyłem całkiem dobrze.

nagle 10 września 2009 o nieludzkiej porze, bo parę minut po 5 rano, okno zadrżało i przemówiło. wtedy po raz pierwszy świadomie złapałem sam siebie na gorącym uczynku. to było miłe, ale zaskakujące. przyłapałem się na rozmowie z oknem. poczułem się dziwnie. rozejrzałem się uważnie dookoła i tak by nikt nie zauważył, zacząłem z MOIM OKNEM pierwszą świadomą, MOJĄ ROZMOWĘ. nikt zresztą i tak nie zauważył, przecież żaden wariat nie przychodził do pracy do korporacji o 5 rano. Jeden wariat przychodził, ja przychodziłem. przez wiele lat, przychodziłem dla „ZAMKU”. przez kolejne dwa lata zaprzyjaźniałem się z moim oknem, rozmawialiśmy codziennie. opowiadało mi o świecie na zewnątrz. opowiadało mi o ludziach, ich historiach i miejscach, w których się dzieją. im dłużej się znaliśmy, tym częściej rozmawialiśmy. nie tylko w porannych godzinach. nasze rozmowy, moje wpatrywania z początku były krótkie i nieśmiałe. tak długo nie było mnie w tamtym jego świecie. byłem i żyłem na „ZAMKU”. wraz z upływem czasu patrzyłem odważniej. okno, jak to okno przekonywało mnie zresztą do tego zewnętrznego świata, pokazywało ciekawe rzeczy. robiło to nieśpiesznie. wytrawny gracz. a ja coraz częściej wpatrywałem się w te jego „normalne historie” i coraz rzadziej absorbował mnie mój świat, coraz rzadziej absorbował mnie zamek. i tak wsłuchując się w odgłosy dobiegające z mojego okna, 6 miesięcy później postanowiłem WYJŚĆ NA ZEWNĄTRZ. tego dnia zacząłem przygotowywać się do mojej zmiany. chciałem jej bardzo. moje przygotowania trwały 18 miesięcy. by poczuć się gotowymi pewnym, wiele musiałem zrobić. nie chciałem wyjść i się bać. po 18 miesiącach byłem gotowy. mimo MOJEJ GOTOWOŚCI nie wyszedłem. przez kilka następnych miesięcy stałem na progu i nie wychodziłem. wciąż rozmawiałem z oknem. pytało mnie, kiedy wyjdziesz? a ja tylko powtarzałem: już niedługo, zobaczysz. jednak nie wychodziłem. zacząłem się czuć nieuczciwie wobec „ZAMKU”, przecież byłem gotowy, a nie wychodziłem, tylko trwałem bezpiecznie. trwałem, choć sprawy tego zamku już nie były moimi sprawami.

w czasie tego mojego trwania, spotkałem się po raz pierwszy z „MOIM COACHEM”. Nie był to pierwszy coach, z którym pracowałem. ale ten był rzeczywiście „MÓJ”. nasze spotkania były częścią „zamkowej drogi” na szczyty. było ich dokładnie sześć. każde z nich trwało 1,5 godziny. podczas spotkań odpowiadałem na pytania. nic ponadto nie robiłem. kiedy odpowiadałem na pytania, opowiadałem sobie własną historię. dzięki temu mój cel stał się dla mnie jasny. chciałem dowiedzieć się - czy wyjść, czy zostać? I dowiedziałem się.

osiągnąłem cel w trakcie naszej ostatniej rozmowy. „MÓJ COACH” – Kobieta tak, jak „MOJE OKNO”, choć nie powinien, zadrżała i przemówiła. po raz pierwszy i ostatni nie zadała mi pytania. po prostu powiedziała:

- tristan, wyobraź sobie czerwony guzik. taki wiesz ważny. wyobraziłem go sobie.

- wiesz, że jak go naciśniesz wszystko się zmieni. wiem – odpowiedziałem.

- to go naciśnij – jesteś gotów. twoja dłoń od dawna jest tuż nad nim.

w oryginale brzmiało to: „press the red button, please press”

następnego dnia był 10 września 2010 roku.

pod koniec dnia wysłałem do niej krótką wiadomość:

I pressed the red button. thx.


i wyszedłem z „ZAMKU” w Nowy Rok.

jeśli więc i w twoim życiu jest jakiś „ZAMEK”, jest jakieś „OKNO”, jest jakaś Kobieta i jakiś „CZERWONY GUZIK”:


to nie czekaj: PRESS THE RED BUTTON.

ps1. dziś wiem, że bez coacha, jego pytań i tak wyszedłbym z „ZAMKU”. wyszedłbym, tylko wyszedłbym dużo później. a tak wyszedłem w samą porę. dziękuję.

125 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page